Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nazwę nosił kawałek ołowiu, malowany na czerwono, a u dołu zaopatrzony kręgiem prętów, odgiętych wtył, niby druty pół-otwartej parasolki. Mątewka — z niewiadomej przyczyny — upodobała sobie to cacko i obwija się wokół niego, a zanim zdoła oderwać się od przętów, już bywa wyciągnięta na powierzchnię wody. Jednakże, opuszczając swe pielesze, zaczyna siurkać w twarz poławiacza najpierw wodą, następnie sepjowym atramentem; zabawnie było patrzeć, jak rybacy wymachiwali głowami to w tę to w tamtę stronę, by uniknąć tego śmigusu. Gdy się skończył cały rwetes, czarni byli jak kominiarze, ale na pokładzie leżał stos świeżych mątewek... a wielkie dorsze bywają zawsze jak najlepszej myśli co do drobnego, połyskującego kęsa przynęty sepjowej na końcu haczyka, umazanego gliną.
Nazajutrz mieli połów obfity. Spotkali Carrie Pitman i okrzykiem życzyli szczęścia jego załodze. Ta zaraz chciała wdać się w targ — ofiarując siedem sztokfiszów za okazalszą mątewkę. Disko jednak nie chciał przystać na tę cenę, wobec czego Carrie popłynęła z wiatrem, jak niepyszna i zapuściła kotwicę o pół mili opodal, w nadziei, że jej samej też uda się coś niecoś ułowić.
Disko przez czas dłuższy nie przemówił ani słowa — dopiero po wieczerzy wyprawił Dana i Manuela, ażeby spuścić kabel We’re Here na płucisku i zapowiedział, iż zamierza ugruntować się tu na dobre. Dan oczywiście powtórzył te uwagi wioślarzowi jednego z czółen Carrie,