Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Clear, a czternaście dni od blizy bostońskiej. O męko chrześcijaństwa ależ to chyżość niesłychana! Toć może moje słowa poświadczyć matka, która mieszka w „Skibbereen!“ Wystawcie sobie, jak on-ci musiał być wściekły! Ale widzicie, że ten człek nigdy nie umiał utrzymać w niczem należytego rozeznania.
— W załodze miał osobliwie ludzi z Cork i Kerry, z wyjątkiem jednego Marylandczyka, który chciał wracać, ale okrzyczeli go za buntownika; zajechali ze starą Marillą do Skibbereen i spędzili sobie czas galanto, składając przez cały tydzień wszędy wizyty przyjaciołom na starem torfowisku. Potem ruszyli zpowrotem i zmitrężyli trzydzieści dwa dni, zanim dobili się znów do Ławic. Było to już pod jesień, a żarcia już było mało, więc Counahan poprowadził okręt nazad do Bostonu, nie wioząc ani jednej ości rybiej!
— A co na to powiedziała firma? — zapytał Harvey.
— Cóż miała pedzieć? he? Ryby były na Ławicy, a Counahan był już w rejdzie, opowiadając o swej nieporównanej wyprawie na wschód! Dostało im się też pozatem, co im się należało, a wszystko to poszło popierwsze z niepomiarkowania załogi względem rumu, a powtóre z nierozeznawania Skibbereen od Queerean. Counahan Żeglarz, świeć Panie jego duszy, ale był to istny pomyleniec.
— Swojego czasu byłem na Lucy Holmes — jął mówić cichym głosem Manuel. — W Gloucester nie chciano od nas brać ryb. A co-o? Dawano cenę la-