Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

se spać, jak małe dzieci. Counahan to chwat! — rzecze. — Counahan to Żeglarz“!
— Zapuścili znów; było dziewięćdziesiąt sążni. Counahan rzecze: „Albo sznur się wydłużył, albo też Rewa się zapadła“.
— Wyciągli linę, gdy im się ta mniej-więcej widziało, że tak potrza zrobić; usiedli na pokładzie i dalej liczyć węzły, burcząc przytem okrutnie. Marilla waliła przed siebie, o nic nie pytając. Naraz nawinął im się jakiś statek-włóczęga. Counahan wdał się z nim w rozmowę.
— Czyście ta gdzie nie widzieli batów rybackich? — zagadnął, jakby od niechcenia.
— Całe ich sznury ciągną się od irlandzkiego strądu — odpowiedzieli mu ze statku.
— Ach! otrząście się! — rzecze Counahan. — A cóż to mi do irlandzkiego strądu?
— „ A więc cóż ty tu porabiasz? — zapytali go tamci.
— „O męko chrześcijaństwa! — rzecze Counahan (tego przysłowia używał, gdy było z nim cośik nie w porządku) — o męko chrześcijaństwa! — powiada, — a gdzież to ja się znajduję?
— „Trzydzieści pięć mil na pdn.-zach. ku zachodowi od Cape Clear, — odpowiedzieli tamci, — może to ci będzie pociechą!
— Counahan dał susa na cztery stopy, siedem cali, jak wymierzył kucharz.
— „Pociechą!“ — krzyknął rozindyczony. — Czy mnie bierzecie za głuptaka? Trzydzieści pięć mil od Cape