Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na to szyper zerwał się jak oparzony, stanął na mostku kapitańskim i odciął się też jakąś uwagą dotyczącą oczu samego Diska.
— Przez trzy dni nie mieliśmy żadnych informacyj. Czy przypuszczasz, że możemy płynąć naoślep? — rozwrzeszczał się.
— No-o, jabym potrafił — odpalił mu Disko. — A cóż się stało z waszą ołowianką? Czy umiecie węchem rozpoznać dno morza, czy też wasze bydło zanadto wam zatruwa powietrze?
— Czem wy je żywicie? — zapytał stryj Salters z gorliwą powagą, gdyż zapach chlewów obudził w nim żyłkę gospodarską. — Podobno straszliwie zdechają w podróży. Nie jest-ci to wprawdzie mój zawód, ale wiem cosik i o tem, że drobno pokruszone i rozsypane makuchy...
— Do pioruna! — ozwał się jeden ze skotarzy, odziany w czerwony kabat, wyzierając poza burtę. — Z jakiego to przytułku wypuszczono tego jegomościa z faworytami?
— Młokosie — zaczął Salters, podnosząc się na olinowanie masztu przedniego — pozwól, iż nasamprzód powiem ci, że ja...
Oficer stojący na mostku, zdjął z przesadną grzecznością kapelusz z głowy.
— Proszę mi wybaczyć — ozwał się, — ale prosiłem o podanie mi wymiarów geograficznych miejsca, gdzie się znajdujemy. Gdy ta włochata osobistość, znająca