Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w rodzaju zapasowego foku (nazywa się to „zgaszeniem“), a fokbum wysterkal nadmiernie wbok. Bukszpryt był mocno zadarty w górę, jak na staroświeckiej fregacie; bukszpir był już tyle razy sztukowany, związywany, zbijany gwoźdźmi i spinany klamrami, że dalsza jego naprawa była już wprost niepodobieństwem. To wspinając się wzwyż, jakby na palcach, to przysiadając na szerokim pośladku, cała ta nawa wyglądała wobec We’re Here niby stare, złe babsko — paskudne i nieschludne — spoglądające ze złością i zazdrością na przystojną dziewczynę.
— To Abizaj — ozwał się Salters. — U niego zawdy pełno gorzałki, a ludziska prosto z kreminału... Wyroki Opatrzności ciężą już nad nim... i niedobrze z nim się dzieje. On tu nadciąga żeby zapuścić wędę z przynętą...
— On jeszcze zatopi swój statek — rzekł Długi Dżek. — Te liny nie wytrzymają w taką pogodę.
— E, nie zatopi... byłby to wpierw uczynił o ileby go to spotkać miało — odparł Disko. — Coś mi się widzi, jakby to on chciał nas zatopić. Czy nie uważasz, że jego statek pogrąża się zanadto w części przedniej, Tomku Platt?
— Jeżeli ten drab ma taki sposób ładowania, to statek niezbyt jest bezpieczny, — odrzekł Tom Platt zwolna. — Skoro już im się belki porozłaziły w okręcie i targan powypadał ze szczelin, tedy powinniby corychlej wziąć się do pomp.