Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czynił się do ogólnej zabawy; jednakże jedyną rzeczą, jaką mógł sobie przypomnieć, było parę wyjątków z „Wyprawy szypra Iresona“, których go nauczono w szkole obozowej w Adirondacks. Zdawało mu się, że one właśnie byłyby stosowne do czasu i okoliczności. Jednakże zaledwie wspomniał sam tytuł, Disko tupnął głośno nogą i krzyknął:
— Daj spokój, młokosie! To fałsz... i to najgorszego gatunku, bo nasz słuch tak łatwo go się chwyta.
— Powinienem był cię przestrzec — bąknął Dan. — Ta rzecz zawsze rozdrażnia ojca.
— I cóż tu złego? — zapytał Harvey, zdumiony i nieco gniewny.
— Wszystko, co chciałeś mówić — odrzekł Disko. — Wszystko od początku do końca jest wierutnym fałszem... a Whittier godzien jest potępienia. Nie moja to rzecz brać w obronę jakiegoś tam człowieka z Marblehead... w każdym razie to dokumentnie powiedzieć mogę, że na Iresonie nie cięży żadna wina. Ojciec mój nieraz mi klarował tę rzecz całą, a ja wam zara powtórzę.
— Już chyba setny raz! — szepnął Długi Dżek.
— Ben Ireson... trza ci wiedzieć, mój smyku... był szyprem na okręcie Betty. Jednego razu wracał-ci on z Ławic do dom... było to jeszcze przed wojną 1812 r., ale pokiel świata stanie, sprawiedliwość zawdy powinna być sprawiedliwością... W drodze napotkał statek Active, gdzie szyprem był Gibbons z Portlandu.