Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w głąb lądu, spiętrzyła się na krawędzi lodowego cypla, ciągnącego się w kierunku zachodnim od Wyspy Bylota. Na dobitkę, silny prąd, który przebiega na wschód od cieśniny Lankasterskiej, przyniósł ciągnące się milami zatory kry, która nie zdążyła stężeć w jednolitą skorupę. Ta kra tłukła tysiącem ostrych taranów w ścianę lodów, którą jednocześnie miękczyły i podważały zaciekłe nurty wezbranej morskiej kipieli. To, czemu przysłuchiwał się Kotuko i dziewczyna, było tylko słabym odgłosem walk, rozgrywających się o trzydzieści lub czterdzieści mil opodal — walk tak wstrząsających, że na samo ich wspomnienie drżała z trwogi mała wróżbiarska laseczka fiszbinowa.
Otóż, powiadają Inuici, że gdy lód raz się przebudzi po długim śnie zimowym, nie podobna przewidzieć, co się zdarzyć może lada chwila — bo twarda masa lodowej skorupy staje się podówczas tak niestałą i zmienną, jak obłoki na niebie. Snadź owa burza była przedwczesną burzą wiosenną — i wszystkiego można się było po niej spodziewać.
Wszelakóż ci dwoje, zagrożeni niepewnymi losy, czuli się szczęśliwsi, niż przódy. Nie trapili się, że pękający lód może się rozewrzeć pod ich stopami; wiedzieli, iż byłby to dla nich kres mąk i wyczekiwania. Na krach i złomach lodowych lubiły snuć się i hasać płanetniki i duszki, diablęta i jędze, więc łacno mogli zstąpić do Sedny wraz z hałastrą najprzeróżniejszych dziwnych istot, których sam widok napełnia człeka podnieceniem.
Gdy po burzy opuścili lepiankę, łoskot, nadbiegający od krańców widnokręgu, wzmagał się ustawicznie i rósł w siłę, a topniejący po wierzchu lód pojękiwał i gwarzył wszędy wokoło.
— Patrz-no! On tam na nas czeka! — rzekł Kotuko.