Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczypkę fiszbinową z leżących na sankach sideł na ptaki i wyprostowawszy ją, wetknął prostopadle w małą szparkę w podłodze, przytrzymując dłonią górny koniuszek. W ten sposób powstał przyrząd niemal tak czuły, jak igła busoli. Odtąd, zamiast nadsłuchiwać, przyglądali się. Pręcik drgnął — ruchem ledwie dostrzegalnym — potem chwiał się regularnie przez parę sekund, znieruchomiał na chwilę i znów zaczął drgać, tym razem już wskazując inną stronę świata.
— Jeszcze za wcześnie! — ozwał się Kotuko. Jakaś duża płyta lodowa musiała się oderwać gdzieś opodal.
Dziewczyna wskazała na pręcik i potrząsnęła głową.
— Nadszedł czas wielkiego pękania lodów — odpowiedziała. — Przyłóż ucho do ziemi, a posłyszysz stukanie.
Tym razem, gdy przyklękli, posłyszeli dziwne, stłumione jęki i stukanie, rozlegające się jakoby tuż pod ich nogami. Odgłosy te czasem przypominały skomlenie ślepego szczeniątka, zawieszonego nad kagankiem, czasem zgrzyt głazu, toczącego się po twardej skorupie lodowej; to znów przygłuszony warkot bębna ale wszystkie brzmiały przewlekle i niewyraźnie, jak gdyby przedostawały się tu przez małą słuchawkę z wielkiej, bardzo wielkiej odległości.
— Tak jest! Pójdziemy do Sedny, ale nie na śmiertelnym łożu! — rzekł Kotuko. — To lody pękają. Oszukała nas tornaq. Zginiemy już niebawem!
Jakkolwiek cała ta rozmowa mogłaby się komuś wydać niedorzeczną, to jednak Kotukowi i dziewczynie groziło teraz istotnie poważne niebezpieczeństwo. Szalejąca od trzech dni burza przygnała z południa, od zatoki Baffina, nawałę głębinnej wody, która, wtargnąwszy daleko