Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kobrę tuż pod zgrubieniem w tyle głowy i przeszedł na wylot, przytwierdzając gada do drzwi komnaty. W mgnieniu oka Kaa całym swym ciężarem przytłoczył wijące się cielsko przeciwnika, obezwładniając je od ogona po sam kaptur. Łeb, sterczący na sześć cali ponad kapturem, miotał się zaciekle to w prawo, to w lewo, a ślepia gorzały krwawym blaskiem.
— Dobij! — szepnął Kaa, widząc, że Mowgli sięga do noża.
— Nie! — odrzekł Mowgli, obnażając ostrze; — nie będę nigdy zabijał, o ile mnie do tego głód nie zmusi. Ale przypatrz-no się, mój Kaa!
Uchwycił kobrę poniżej kaptura, otwarł mu przemocą paszczę za pomocą noża i odsłonił straszliwe jadowite kły szczęki górnej. Były czarne i spróchniałe, iż ledwo trzymały się w dziąsłach. Biały Kobra, jak to bywa w starości z każdą żmiją, postradał już z dawna broń swą najskuteczniejszą: truciznę.
— Thu-u (spróchniały pień )! — rzekł Mowgli — po czym, odsunąwszy na bok pytona, wyrwał ankus i uwolnił Białego Kobrę.
— Kto inny powinien być teraz strażnikiem królewskiego skarbu! — ozwał się z powagą. — Ty już na nic się nie zdasz, pniu spróchniały! Thuu! Pohasaj sobie, serdeńko, Thuu!
— Jes-s-stem shańbiony! Zabij mnie! — syczał z bólu Biały Kobra.
— Nie mam ochoty cię zabijać. Szkoda o tym gadać zresztą. No, my już odchodzimy. Zabieram z sobą ten kolczasty przedmiot, jako dowód, żem ciebie zwalczył i wystawił na pośmiewisko.
— A zatem uważaj, żeby ta rzecz w końcu nie zabiła