Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odrzekł powoli Mugger, dwukrotnie w ciągu jednej nocy zawiedziony w swych chytrych zamysłach co do przyjaciela.
Zaznaczyć jednak należy, że żaden z nich nie żywił do drugiego najmniejszej urazy. Prawo, obowiązujące na całym dorzeczu, głosi, że wolno zjadać i być zjadanym, a szakal przybywał tu po to, by zjadać odpadki z wieczerzy krokodyla.
— Zostawiłem ową łódź w spokoju i popłynąłem w górę rzeki — ciągnął dalej Mugger. — Gdy dotarłem do łach rzecznych koło Arrah, już tam nie było żywych Anglików. Potem nadpłynęło kilku nieboszczyków w czerwonych kaftanach. Nie byli to Anglicy, ale Hindusi i Parbiahowie. Potem zaczęli nadpływać inni po pięciu i sześciu naraz... a w końcu, na przestrzeni między Arrah aż poza Agrę, miało się wrażenie, jakoby całe wioski znalazły się pod wodą. Wypływali jeden po drugim z małych rzeczułek, jak płyną pnie drzewne podczas deszczów. Gdy stan wody się podniósł, oni również podnieśli się całymi gromadami z wydm, na których dotąd spoczywali; zaś gdy woda poczęła opadać, fale chwytały ich za długie włosy i wlokły po polach i kniei. Posuwając się na północ, słyszałem po nocach strzelaninę, w dzień zaś chlupot ciężko-obutych stóp ludzkich, przechodzących w bród przez wodę, oraz ten dziwny chrzęst, jaki czynią koła ciężkich furgonów na piaszczystym dnie rzeki. Z każdą falą nadpływał jakiś nieboszczyk. W końcu nawet i mnie począł strach oblatywać i powiedziałem sobie: „Skoro takie rzeczy dzieją się z ludźmi, jakoż zdoła się ocalić Mugger z Mugger-Ghatu?“ Poza tym najeżdżały na mnie jakieś łodzie bez żagli, które wciąż gorzały i dymiły, jak dymią czasem łodzie, naładowane bawełną... jednakże nie szły bynajmniej pod wodę!
— Aha! — rzekł adiutant. — Podobne łodzie przyjeż-