Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardzo czarnych myśliwców, żyjących w głębokiej Dżungli, których przodkowie wywodzą się z najstarszej rasy indyjskiej — z prapierwotnych mieszkańców kraju. Gdy Gond się zjawił, ugaszczali go suto, ile tylko mogli, a on stanął na jednej nodze, ujął dłonią łuk, wetknął we włosy dwie lub trzy zatrute strzały i spoglądał na pół z lękiem, na pół z pogardą na przerażonych wieśniaków i na ich spustoszone ugory. Chcieli się od niego dowiedzieć, czy to jego bogowie — starzy bogowie — gniewają się na nich i jakiemi ofiarami okupić się trzeba. Gond nic nie odpowiedział, ale zerwał łodygę kareli, szczepu, który rodzi owoce gorzkiej, dzikiej dyni i oplótł nią tu i tam odrzwia świątyni, naprzeciw dziko i krwawo spoglądającego indyjskiego bóstwa. Potem wykonał w powietrzu ruch ręką w kierunku Kanhiwary, cofnął się w głąb Dżungli, ujrzał, jak jej ludy i plemiona tłumnie zgromadzone tam i napowrót przeciągały. A wiedział o tem dobrze, że skoro się Dżungla ruszy, tylko najmędrsi ludzie zdołają odwrócić jej nawałę.
Nie trzeba było się pytać o znaczenie tych znaków. Dzika dynia rozpleni się na miejscach, gdzie składali bóstwom ofiary, a im prędzej się uratują, tem lepiej dla nich.
Ciężko to rozłączać się ze swoją ziemią i chatą. Zwlekali przeto, jak długo jeszcze zboża starczyło; próbowali zbierać orzechy w Dżungli, ale wnet płoszyły ich cienie o krwawo łyskających oczach i plątały się na ich drodze nawet wśród białego południa, a kiedy pełni grozy i przerażenia biegli się skryć za murami, widzieli, że kora z drzew, obok których przed chwilą przechodzili, zdrapana i oderwana uderzeniami wielkiej, ostrymi pazurami najeżonej łapy. A im więcej się wioski trzymali, tem śmielszymi stawały się te dzikie twory, które skakały na pastwiskach Waingungi i wyły. Nie mieli śmiałości wylepić gliną zewnętrznych ścian pustych stajen, które zwrócone były ku Dżungli; dziki potratowały je do szczętu, a latorośle o sękatych korzeniach cisnęły się tam tłumnie i oplatały pożądliwemi ramiony nowozdobytą ziemię, a szorstka trawa strzelała bujnie