Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a coraz zwieszał się potworny łeb zwierza — niżej, coraz niżej, a czerwony język polizał nogi Mowgli’ego.
„Siostro — siostro — siostro!“ zaszeptał chłopiec głaszcząc łagodnie zjeżony i drzący grzbiet pantery; „Uspokój się, uspokój się! To wina nocy, nie twoja wina“.
„To wina wyziewów nocy“, odparła Bagheera ze skruchą. „Krzyczy do mnie, to powietrze. Lecz skądże ty o tem wiesz?“
Oczywistą jest rzeczą, że powietrze dokoła indyjskiej wioski przesycone jest ostrymi wyziewami i drażniącą zmysły wonią i że te zapachy muszą upajać stworzenia prawie myślące swym węchem, jak ludzi upaja muzyka lub trunek. Mowgli pieścił i uspokajał panterę przez dość długi czas, a ona leżała spokojnie jak kot przy ogniu, z łapami podwiniętemi pod siebie z oczyma wpół przymkniętemi.
„Ty jesteś nasz i nie jesteś nasz“, odezwała się wreszcie.
„A ja jestem tylko czarną panterą. Ale ja cię kocham, mały bracie!“
„Coś oni tam za długo rozmawiają pod tem drzewem“, rzekł Mowgli, puszczając mimo uszu ostatnie słowa Bagheery. Buldeo musi im dużo opowiadać. A powinniby już nadejść, aby wyciągnąć z klatki mężczyznę i niewiastę i w Czerwony Kwiat ich wrzucić. A tu klatka rozbita. Ha! Ha!“
„Nie — słuchaj“, rzekła Bagheera. „Szaleństwo wyparowało już z mej krwi. Pozwól, niech mnie tam znajdą. Niewielu z nich wyjdzie potem z chaty, gdy mnie zobaczą. Nadto nie znajdę się w klatce poraz pierwszy; sznurami mnie także, jak myślę, nie zwiążą“.
„Bądź jednak rozsądną“, odparł Mowgli śmiejąc się, gdyż już i u niego zaczęła się budzić chęć zuchwałej swawoli jak u pantery, która tymczasem wpełzła cicho do chaty.
„Pah!“ Bagheera parsknęła nozdrzami. „Śmierdzi tu wszędzie człowiekiem, ale patrzno — jest i łóżko podobne do tego, jakie mi dali w królewskim zwierzyńcu w Oodeypore. A teraz już leżę“. Mowgli usłyszał, jak deski łoża zatrzeszczały sucho pod ciężarem potężnego