Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

badał odległość konarów, wdzierał się po pniach w górę, zsuwał się w dół, przeskakiwał z jednego drzewa na drugie, aż doszedł do otwartego miejsca, które badał przez dłuższy czas bardzo starannie. Potem zawrócił, wbiegł na ślady Won-tolli w tem miejscu, z którego zboczył, wdrapał się na drzewo o szerokim, rozłożystym, ośm stóp nad ziemią wzniesionym konarze, zawiesił wiązkę czosnku na bezpiecznej gałęzi, i począł spokojnie ostrzyć nóż na pięcie swej nogi.
Nieco przed południem, gdy słońce mocno dopiekało, usłyszał łomot wielkiej ilości stóp i uczuł woń, wstrętną woń bijącą od stada dolów, które uparcie i zajadle biegły długim, krwawo znaczonym szlakiem śladów Won-tolli. Widziany z góry, nie wydaje się rudy pies ani do połowy tak wielkim jak wilk, ale Mowgli wiedział, jak potężne są jego łapy i szczęki. Przypatrywał się więc ciekawie śpiczastej, rudo-brunatnej głowie przodownika, który obwąchiwał tropy, i rzucił mu z góry: „Szczęśliwych łowów!“.
Zwierz podniósł głowę do góry, a jego towarzysze zatrzymali się w tyle: tłumy, roje psów rudych, z pospuszczanymi ogonami, szerokiemi barami, wązkimi zadami i krwawemi paszczami. Dole są ludem milczącym, i nie mają żadnych manier nawet w swoim własnym Dekanie. Przeszło dwieście osobników musiało się zebrać w jeden tłum, i Mowgli widział dokładnie, jak przodownicy węszyli po śladach Won-tolli i usiłowali naprzód popędzić gromadę. Tak być nie mogło, gdyż inaczej zwarte ich hufy dotarłyby jeszcze za jasnego dnia do legowisk, a Mowgli chciał ich zatrzymać pod drzewami aż do zmierzchu.
„Kto wam pozwolił tu przyjść?“ rzucił im z góry pytanie.
„Wszystkie dżungle naszemi dżunglami“, zabrzmiała odpowiedź i dol, który ją dał, wyszczerzył lśniąco-białe zęby. Mowgli spojrzał w dół z uśmiechem i zaskrzeczał, naśladując dokładnie ostre „cziter — czater“ Chikai’a, skaczącego szczura z Dekanu, czem dał dolom dokładnie do poznania, że nie są niczem lepszem od Chikai’a. Rozwścieklona gromada poczęła się tłumnie tłoczyć i cisnąć dookoła pnia, a przewodnik, ujadając ze zło-