Dla Kotuka było to wystarczającem. Wzrósł on w tej wierze, że każda skała, każdy głaz ma swego ducha opiekuńczego (inua); ducha tego przedstawiano sobie zawsze w postaci niewieściej, zwanej tornaq, a jeśli jaka tornaq chciała człowiekowi dopomódz, tedy toczyła się za nim w swem kamiennem mieszkaniu i zapytywała go, czy pragnie jej opieki. (Podczas wiosennego tajania śniegów skały i głazy zagrzebane w lodach poczynają się toczyć po lodzie, możecie przeto łatwo odgadnąć, skąd się wzięło podanie o ożywionych kamieniach). Kotuko słyszał szum krwi w uszach, jak to zresztą cały dzień słyszał, nabrał przeto przekonania, że to tornaq do niego przemówiła. Nim jeszcze doszedł do domu, był najpewniejszym w świecie, że duch głazu wiódł z nim długą rozmowę, a ponieważ cały lud wierzył w możliwość tego, więc nikt mu się nie sprzeciwiał.
„Powiedziała do mnie: „Oto lecę, oto zeskakuję z mego miejsca na lodzie“, wołał Kotuko z obłąkaniem w oczach, pochyliwszy się naprzód w pół-ciemnej chacie. „Powiedziała: „chcę ci być przewodniczką“. Powiedziała: „chcę cię zaprowadzić do dobrych otworów w lodzie“. Jutro wyruszam, a tornaq mnie poprowadzi“.
Zjawił się angekok, czarodziej wioski, a Kotuko opowiedział