Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze, dobrze! — rzekł Dick. — Jeszcze się porachujemy. Później to ja będę cię potrącał.
Porządne ubranie i obuwie nie odznacza się taniością, przeto Dick wychodząc z ostatniego sklepu, w którym załatwiał swe sprawunki, miał tę pewność, że wprawdzie na pewien czas jest pięknie wystrojony, ale zato posiada wszystkiego zaledwie pięćdziesiąt szylingów przy duszy. Powrócił więc na jedną z ulic koło doków i zakwaterował się w pokoju, gdzie pościel na łóżku była prawie namacalnie znaczona na wypadek kradzieży i gdzie, jak się zdaje, nikt wogóle nie kładł się do łóżka. Gdy przysłano mu ubranie, poszedł szukać Centralnego Syndykatu Południowego, chcąc się dowiedzieć o adres Torpenhowa; prócz adresu podano tam Dickowi i wiadomość poufną, że należy mu się jeszcze nieco pieniędzy.
— Ile? — zapytał Dick takim tonem, jakgdyby zazwyczaj miewał do czynienia z miljonami.
— Mniejwięcej od trzydziestu do czterdziestu funtów. Jeżeli panu na nich zależy, moglibyśmy oczywiście wypłacić je natychmiast; zwykle jednak obliczamy należytości miesięcznie.
— Jeżeli pokażę po sobie, że mi czegoś potrzeba, jestem zgubiony, — rzekł Dick sam do siebie. — Wszystko co mi potrzeba, odbiorę później.
Poczem odezwał się głośno.
— Nie zależy mi na czasie; zresztą jadę na miesiąc na wieś. Proszę zaczekać de mego powrotu, a wtedy się tem zajmę.
— Ale sądzimy, panie Heldar, że pan nie zamierza zerwać łączności z nami?
Dick z zawodu trudnił się studjowaniem twarzy ludzkich, przeto bacznie przyjrzał się mówiącemu.