Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Droga niedaleka. Byle jaki wielbłąd juczny tu wystarczy. Nie głupi-m marnować swego bydlęcia dla człowieka ślepego.
— A chociaż niedowidzę — przemówił Dick głosem zlekka podniesionym, — jednakże mam przy sobie coś, co ma sześcioro oczu... a poganiacz będzie siedział przede mną. Jeżeli o świcie nie dobijemy do wojsk angielskich, położę go trupem!
— Ale, na imię Boga, gdzież są te wojska?
— Jeżeli nie wiesz, to pojedzie kto inny. Czy już ci wiadomo? Pamiętaj, że od tego zawisła twoja śmierć lub życie!
— Wiem, — rzekł poganiacz markotnie. — Niechpan odstąpi od mego bydlęcia; chcę je puścić wolno.
— Nie tak nagle! Jerzy, potrzymaj-no przez chwilę łeb wielbłąda. Chcę mu pysk obmacać.
I jął wodzić rękoma po sierści zwierzęcia, aż namacał wypalone półkole, stanowiące cechę prawdziwego Bisharina, śmigłego wielbłąda wierzchowego.
— No dobrze! Odetnij mu postronki. Pamiętaj że nie dostąpi błogosławieństwa Bożego, kto stara się w błąd wprowadzić ślepca!
Ludzie, siedzący przy ogniskach, śmiali się w kułak ze zmieszania poganiacza, albowiem ten zamierzał podstawić Dickowi małego niedorozwiniętego wielbłąda jucznego.
— Z drogi! — krzyknął ktoś, uderzając Bisharina pod brzuch korbaczem. Dick posłuchał wezwania; jednocześnie uczuł w swej ręce zaciśnięty postronek, idący od nozdrzy wielbłąda — i rozległ się krzyk:
— Illaha! Aho! Urwał się!
Bisharin z rykiem i parskaniem zerwał się na nogi dał nura w pustynię, a za nim jął biec poganiacz, krzycząc i labiedząc. Jerzy uchwyciwszy Dicka za ramię,