Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Doskonale. A teraz jużeś przyjechała i przypatrzyła się wszystkiemu, a ja... jestem ci niezmiernie wdzięczny. Gdy się uspokoisz, idź na miasto i zjedz cokolwiek. I jakąście tam mieli przeprawę, jadąc z Francji?
Maisie płakała jeszcze, ale bardziej już panując nad sobą, gdyż poraz pierwszy w życiu rada była, że miała się na czem oprzeć. Dick poklepał ją po plecach pieszczotliwie, ale zarazem i niezgrabnie, gdyż nie był zupełnie pewny, gdzie znajdują się jej plecy.
Wyrwała mu się nakoniec z objęć i czekała czas jakiś, drżąc i doznając uczucia bezbrzeżnego bólu. Dick omackiem doszedł do okna, aby oddalić się od Maisie na całą szerokość pokoju i aby choć trochę przyciszyć wzburzenie swego serca.
— Czy już ci lepiej? — zapytał.
— Tak... ale... czy ty nie czujesz do mnie nienawiści?
— Ja do ciebie? Mój Boże! Ja?
— A więc... a więc... czy mogę być ci w czemkolwiek przydatną? Jeżeli zechcesz, zostanę w Anglji, żeby spełnić to, czego ci potrzeba. Może mogłabym czasami zachodzić do ciebie w odwiedziny?
— Sądzę, że nie, moja droga. Doprawdy, uczyniłabyś mi największą łaskę, gdybyś mnie już nigdy nie odwiedzała. Nie chciałbym okazać się gburem, ale... jak sądzisz?.. może byłoby najlepiej, żebyś zaraz odeszła.
Miał tę świadomość, że nadmierne naprężenie nerwów, o ile przeciągnie się nieco dłużej, nie pozwoli mu zachować się, jak przystało na mężczyznę.
— Na nic innego nie zasłużyłam. Odejdę, Dicku. Ach, jakem nieszczęśliwa!