Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w ciemnościach, bawiąc się jej nie rozpieczętowanemi listami.
— A co ty tu będziesz robiła? — zwróciła się z zapytaniem do towarzyszki.
— Ja? No, ja zostanę tutaj i... wykończę twoją Melancholję — odpowiedziała tamta, uśmiechając się boleśnie. — Napisz do mnie niezadługo!
Tej nocy po calem Vitry-sur-Marne obiegała legenda o jakimś zwarjowanym Angliku, niewątpliwie cierpiącym na porażenie słoneczne, który wszystkich oficerów garnizonu spoił do utraty przytomności, wypożyczył konia ze stajni pułkowej i szastał się kędyś, angielskim obyczajem, w towarzystwie jednej z tych zbzikowanych Angielek, co to malują obrazy pod okiem poczciwiny, pana Kami’ego.
— Ale bo też oni są paradni! — mówiła Zuzanna do rekruta pod murem pracowni, oblanym poświatą księżycową. — Ile razy tu przechodziła, zawdy miała oczy gdzieś wytrzeszczone i nic nie widziała przed sobą... aż ci tu dzisiaj całuje mnie w oba policzki, jakby mi była siostrą i daje mi — patrzaj-no — dziesięć franków!
Rekrut ściągnął kontrybucję z obu podarunków; albowiem chlubił się, że jest „chłopem z wiary“.
Torpenhow bardzo mało rozmawiał z Maisie przez całą drogę do Calais; za to okazywał jej we wszystkiem usłużność, zdobył dla niej oddzielny przedział, nie narzucał cię jej swą obecnością. Zdumiewał się, iż z taką łatwością udało mu się wykonać przedsięwzięcie.
— Najodpowiedniej będzie pozwolić jej przemyśleć wszystkie okoliczności. Sądząc z napomknień Dicka... wówczas, gdy leżał nieprzytomny... musiała go ona porządnie za nos wodzić. Dziwię się, jak on mógł dopuścić do takiej uległości.