Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bessie nie przyznała się, że przypuściła powtórny szturm do Torpenhowa — i że ów, wysłuchawszy jej namiętnych zaklęć, podniósł ją z klęczek, obdarzył całusem i wypchnął za drzwi, radząc, aby nie była głupia. Przebywał teraz najwięcej w towarzystwie Nilghai’ego, rozmawiając o nadciągającej wojnie, o zamówieniach i dostawach, o tajnych przygotowaniach w stoczni. Do Dicka nie chciał zaglądać, dopóki obraz nie był skończony.
— On teraz tworzy wspaniałe dzieło — mówił do Nilghai’ego, — zupełnie nie przypominające zwykłych jego sposobów malowania. Ale też z tego powodu pije, jak wszyscy djabli.
— Mniejsza o to. Daj mu spokój! Gdy znów wytrzeźwieje, wywieziemy go stąd, aby się nałykał świeżego powietrza. Biedny Dick! Nie zazdroszczę ci przyjemności, Torp, gdy on zaniewidzi.
— Tak, wtedy można będzie powtórzyć: „Boże, bądź miłościw grzesznikowi, którego skuto z djabłem!“ Najgorsza, że nie wiemy, kiedy to nastąpi; zdaje mi się że ta niepewność i wyczekiwanie, w większej mierze niż co innego, popchnęły Dicka do kieliszka.
— O, jakżeby się śmiał Arab, co mu rozpłatał głowę, gdyby wiedział, jakie pociągnęło to skutki!
— A niechże się bestyja śmieje do rozpuku, jeśli potrafi — bo już odwalił kitę. Ale słaba to teraz pociecha.
Trzeciego dnia popołudniu. Torpenhow posłyszał, że Dick go przywołuje.
— Skończone! — krzyczał, — Jam tego dokonał! Chodź-no do mnie! Czy to nie cudo? Czy nie cacana kobieta? Zstąpiłem do piekieł, aby ją zdobyć... lecz czyż ona nie była tego godna?
Torpenhow spojrzał na głowę roześmianej kobiety... kobiety o wydatnych wargach i zapadniętych oczach,