Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zgłębiam, zgłębiam toń gangesową,
prąd niesie mnie wartki i nagły;
Zwiąż mnie razem z Charnockiem,
tuż obok kochanki mej smagłej.
Katie, bądź zdrowa na wieki —
Holwellu, dank przyjmij szczery!
Ster wprost! Płyniemy w niebo
przez chłodne mielizny i wiry...

— Doprawdy, czemuż ta niedorzeczna bujda tak działa człowiekowi na nerwy? — odezwał się Dick, podnosząc Binkiego, co leżał mu u nóg, i przytulając go do piersi.
— Zależy, na kogo trafi! — rzekł Torpenhow.
— Chodzi tu o człowieka, który jeździł popatrzeć na morze — dociął Nilghai.
— Nie wiedziałem, że to mnie tak wzburzy.
— Zawsze tak powiadają mężczyźni, gdy pożegnają się z kobietą. Mimo to łatwiej pozbyć się trzech kobiet, aniżeli cząstki własnego życia i otoczenia.
— Ale kobieta może być... — zaczął Dick nieopatrznie.
— Cząstką czyjegoś życia — podchwycił Torpenhow. Nie, nie może. — (Tu twarz spochmurniała mu na chwilę).
— Będzie ci ona opowiadać, że pragnie być ci przychylną, dopomóc w pracy i w innych jeszcze sprawach, któremi mężczyzna, rzecz prosta, winien się sam zajmować. Potem będzie ci przysyłać po pięć liścików dziennie, nagabując cię po kiego licha nie tracisz czasu w jej towarzystwie...
— Nie baw się w uogólnienia! — sprzeciwił się Nilghai. — Zanim dojdzie do pięciu liścików na dzień, trzeba się porządnie nachodzić... i odpowiednio się zachować. Nie wdawaj się w takie sprawki, synalku!
— Nie powinienem był jeździć nad morze — odrzekł Dick, potrosze już pragnąc odmienić temat rozmowy; — a ty nie powinieneś był śpiewać.