Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Szalałem za niem. Nie mówmy o tem. Żałuję, żem jeździł.
Torpenhow i Nilghai zamienili porozumiewawcze spojrzenie; tymczasem Dick, schyliwszy się, zaczął grzebać w stosie butów i drewnianych kopyt, leżących pod łóżkiem Torpenhowa.
— Te będą w sam raz — rzekł nakoniec, — nie powiem, żebym podzielał twój gust co do pantofli, ale wygoda to najważniejsza rzecz.
Obuł się w przedługie papucie indyjskie z łosiowej skóry i wyciągnął się, jak długi, na szezlongu.
— To moja ulubiona para: — ozwał się Torpenhow. — Właśnie chciałem je włożyć.
— Co za samolubstwo z twej strony! Ledwo zobaczyłeś, że na chwilę mam nieco wygody, już chcesz mi dokuczyć i przysporzyć mi ambarasu. Wyszukaj sobie inną parę.
— Całe szczęście, Torp, że Dick nie może nosić twego ubrania; żyjecie całkiem na sposób komunistyczny — zauważył Nilghai.
— Dick nie ma nigdy nic takiego, cobym mógł włożyć na siebie. Za to można żyć za jego pieniądze.
— A niechże cię! więc to ty baraszkowałeś w moich skrytkach? — żachnął się Dick. — Wczoraj położyłem suwerena na pudełku z tytoniem. Jakże możesz wymagać, ażebym prowadził porządnie rachunki, jeżeli ty...
Tu Nilghai zaczął się śmiać, a Torpenhow mu zawtórował.
— Wczoraj schował suwerena! Nietęgim jesteś finansistą. Przed miesiącem położyłeś mi piętaka. Pamiętasz? — rzekł Torpenhow.
— Ma się rozumieć.