Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poruszyło kapką oleju. W ten sposób ludzie uczą się nie marnować swych tubek.
— Chciałabym ściągnąć parę twoich farb, Dicku. Może udałoby mi się wraz z niemi zdobyć i twoje powodzenie.
— Nie wolno mi być opryskliwym, ale mnie do tego bierze chętka. Klnę się całym światem, którego zwiedzenia wyrzekłaś się, mając po temu przepyszną sposobność... cóż znaczy powodzenie, niepowodzenie, a choćby i niebotyczne powodzenie, w porównaniu z..! Nie, nie chcę znów wszczynać tej kwestji. Czas już powracać do miasta.
— Przykro mi, Dicku, ale...
— Ty więcej dbasz o to wszystko, niż o mnie...
— Nie wiem. Nie zdaje mi się.
— Co mi dasz, jeżeli wskażę ci niezawodny środek na uzyskanie wszystkiego, czego ci potrzeba... na wywołanie rwetesu, wrzawy, intrygi i tak dalej? Czy obiecasz, że będziesz mi posłuszną?
— Ma się rozumieć.
— Przedewszystkiem, choćby ci się właśnie paliła w rękach robota, nie powinnaś nigdy zapominać o posiłku. W zeszłym tygodniu dwa razy zapomniałaś o drugiem śniadaniu — mówił Dick na chybił-trafił, wiedząc, z kim ma do czynienia.
— Nie... nie... tylko raz... doprawdy...
— I to też źle. Powtóre: nie powinnaś zamiast przyzwoitego obiadu pijać herbaty z sucharkami, co robisz zazwyczaj li tylko dlatego, że obiad wymaga zbyt wiele zachodów.
— Żartujesz sobie ze mnie!
— Jako żywo, nigdy, nie przemawiałem tak poważnie, jak w tej chwili. Ach, kochanie ty moje, kochanie, czyż w twej głowince nawet nie zaczęło świtać