Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

święcanie innych... dawno już to sobie wyrozumowałem; trzeba poświęcić się samej, podporządkować swe życie, nie myśleć nigdy tylko o sobie i nigdy nie odczuwać zupełnego zadowolenia ze swej pracy, chyba na samym jej początku, gdy pomysł zaczyna przyjmować uchwytne kształty.
— Czyż wierzysz w to wszystko?
— Nie chodzi tu o to, czy ktoś wierzy lub nie wierzy. Takie jest już wyższe prawo, które możesz przyjąć lub odrzucić... wolna wola! Ja staram się mu ulegać... ale nie potrafię, wobec czego robota psuje mi się w rękach. Choćbyśmy mieli niewiem już jakie warunki, to i wtedy cztery piąte pracy każdego z nas (zakarbuj to sobie w pamięci!) — przypada na to robotę nieudałą; atoli pozostała cząstka sama przez się warta jest zachodów.
— Czy nieprzyjemnie jest zdobywać uznanie nawet za marną robotę?
— Aż nadto przyjemnie. Ale... Czy mogę ci coś opowiedzieć? Nie jest to wytworna powiastka, jednakże ty tak wyglądasz na mężczyznę, że rozmawiając z tobą, zapominam o twej kobiecości.
— Opowiadaj.
— Pewnego razu, gdy przebywałem w Sudanie, przechodziłem przez okolicę, w której niedawno przedtem toczyła się przez trzy dni zacięta walka. Leżało tam tysiąc dwustu zabitych, a nie mieliśmy czasu ich pogrzebać.
— Co za okropność!
— Pracowałem podówczas nad wielkim dwuarkuszowym szkicem i myślałem sobie, co też o tem pomyślą ludzie u nas w kraju. Widok tego pobojowiska dużo mne nauczył. Wyglądało jak zagon ohydnych, różno-