Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie lubisz, by się z ciebie wyśmiewano? Prawda, Maisie?
— Nie znoszę tego. Ja nigdy nie smieję się z nikogo, chyba... chyba, że ktoś maluje nieudolnie. Dicku, powiedz mi rzetelnie, co sądzisz wogóle o moich obrazach... o każdym z moich obrazów, jaki oglądałeś.
— „Rzetelnie, rzetelnie i nadewszystko rzetelnie!“ —. przytoczył Dick czyjeś, bardzo już dawno zasłyszane słowa. — Powiedz mi, co o nich mówi Kami.
Maisie zawahała się.
— On... on powiada, że nie brak im uczucia.
— Jakże śmiesz tak mnie okłamywać? Pamiętaj, że byłem przez dwa lata uczniem Kamiego. Wiem doskonale, jak on zwykł się wyrażać.
— To nie kłamstwo.
— Zatem coś jeszcze gorszego, bo połowiczna prawda. Kami mówi ot tak, przechylając głowę na bok... o, w ten sposób... Il y a du sentiment, mais il n’y a pas de parti pris.
Powtarzając te słowa, wymawiał „r“ gardłowo, jak to Kami miał we zwyczaju.
— A jakże! akurat to samo mi mówił... I zaczynam przypuszczać, że miał słuszność.
— Pewnie że ją miał.
Zdaniem Dicka, dwie osoby na całym świecie nie mogły się mylić w żadnym ze swych słów ni uczynków. Jedną z nich — osobą rodzaju męskiego — był Kami.
— Teraz zaś ty mówisz to samo. Ach, jakże mnie to zniechęca!
— Bardzo mi przykro... ale wszak prosiłaś mnie, abym ci powiedział prawdę. Zresztą zanadto cię kocham, bym miał cię w błąd wprowadzać. Twoja robota jest tęga, czasami — nie zawsze — starannie wykoń-