Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ tatku, ja jestem nieubrana! — remonstrował przez drzwi wcale przyjemny głos kobiecy.
Macht nichts — rzekł oficjał, ciągnąc ją podobnoś za rękę — mówię: podobnoś, bo skoro rzecz działa się dalej niż o trzy kroki odemnie, a ja nie miałem szkieł na oczach, to nie mogłem widzieć, co robili. Wkrótce atoli, ujrzałem znowu przed sobą ów wielki czarny cień, w którym gubił się dla mnie oficjał — a obok niego niemniej wielką postać białą. Konturów nie mogłem oczywiście rozróżnić, wiadomo panu bowiem zapewne, że krótkowidze gołem okiem widzą tylko główne światła i cienie. Otóż po tych niedokładnych wskazówkach osądziłem, że panna Ottylja ma ciemne włosy i gors. pełny. Sytuacja była oryginalna, ja siedziałem na łóżku, przykryty kołdrą, a pan Bittlinger wkładał dłoń panny Ottylji w moją, podczas gdy ona ociągała się wstydliwie.
— Ten pan oświadczył się o ciebie, Ottylciu — niech was pan Bóg błogosław i, moje dzieci! — rzekł, kładąc mi na głowę jedną rękę, a drugą zapewne na głowie swojej córki.
Tatku! Mamo! — zawołała łkając moja narzeczona — Milciu, Wandziu, Bisiu, Salu...lu...lusiu! Uhu, u-hu, u-hu! Jó...u...u...ziu!
W okamgnieniu, jeszcze pół tuzina białych postaci, większych i mniejszych, otoczyło moje łóżko, a raczej, łóżko panny Ottylji. Płakano bardzo wiele, i ja płakałem także, póki mi nie pozwolono wyspać się do rana tam, gdzie byłem. Nazajutrz służąca państwa Bittlingerów wyczyściła moje rzeczy, pan Bittlinger pożyczył mi stary swój kapelusz i odprowadził mię najprzód do optyka, u którego kupiłem nowe okulary, a potem, do hotelu, zkąd sprowadziłem moje rzeczy do domu przyszłego