i śpiewa hymn wspaniały, nabrzmiały żądzą potworną, i »ogniem trawiącym« i rozpaczną »zabójczą tęsknicą«..., a gdy jej głos kochania nie odpowie, wzgardzona, w szale oślepłym ciska ściętą głowę ukochanego na misę złotą, by bodaj martwe usta pieścić lubieżnie i zgasłe całować źrenice —
»Jak twe źrenice, choć umarłe, płoną!« —
i patrzeć w nie, i w wizjach oddania się miłosnego śpiewać:
»O jakie blaski w twoich oczach drżą!
W jakąż muzykę głos się twój przemienia!...«
i przytomniejąc, »w kamiennem ślepem przerażeniu« chcieć do życia swą miłość umarłą zbudzić, i wołać, wołać znowu, rozpacznie, w pustkę śmiertelną:
»Ach! przyjdź!...
Ach! przyjdź, kochanku, przyjdź!...«
I oto serce to, złamane miłości męką, upadające pod ciężarem samotności, serce, którego »nikt nie kochał« serce to — odczucie własnej winy, wołające ku sobie samemu z wyrzutem i żalem bolesnym:
»A ty czyjąś duszę
tak umiłował, abyś mógł zapomnieć,
że jest granica między złem a dobrem?
W czyjeś ty serce spojrzał z taką wiarą,
aby jej siła mogła ci je rzucić
do twoich stóp nieskalanych?