Strona:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłodzący, przyniesie małe ziarenko jabłeczne, i oto z próchna »gałąź kwitnąca« wyrasta, lejąca woń ukojną kwiatów na zbolałe serce, i ku końcowi lata, na jesień żywota, gotująca słodycz owocu, w pogodnem zaciszu sadów »mądrości« roszczonego...
Niekiedy — przychodzi cichy, słaniający się smutkiem skupionym człowiek, pochyla się nad nią miłośnie, i ręce z żalu drżące zanurza w jej trzewia, i robactwo »grzechu« wyciąga — jedno po drugiem — przed swe łzawiące bólem oczy, i próchniejące »popioły« zdziera, rozsypuje z wiatrem na okrąg świata, by tam — w głębi — utajoną pod niemi iskrę zniczową życia odnaleźć, rozdmuchać i w dusze »bezdomnych« zarzucić, by urosła w nich w »promień« słoneczny czynów bohaterskich, wielkich, cichych, smutnych czynów, wpatrzonych nieustraszoną, świadomą źrenicą w lecące chmurą złowieszczą na zdziobanie ich siewu »kruki, wrony...«
Niekiedy zaś — na głaźnych złomach bryły, skąd wichrem życia strąconą była, jak krzyk straszny, rozdzierający, »jak żal, jak lęk, jak wiew tęsknoty« wytryska z miażdżonego serca, krwią zbryzgany dymiącą, kwiat »dzikiej róży«... »biczem lęku« gnany, oderwać się chciałby od skały i w wyż, w dal umknąć, precz od próchna limby... i pnie się, w krzew urasta ciernisty, tysiącami krwawych kwiatów urągający niebu, i głazom, skąd oderwać się nie może, i temu gnijącemu próchnu limby, nad którem targać się i szarpać musi, zawieszony między nieba błękitem a kałem grudy ziemnej, i trwać tak musi wieczyście, rdzeniem własnych korzeni przykuty...
I taką jest pieśń Jana Kasprowicza.