Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uspokojony Franck wstał i rzekł:
— W nocy wszystkie koty szare.
— Rozumie pan, nie można podsycać zapału kombatanta, odsłaniając publicznie jego poufne sprawy domowe. A zresztą, dobro ojczyzny nie ponosi żadnego szwanku.
— A cóż z tym starym?
— Tego starego można na poczekaniu powiesić, jeśli to komuś na rękę, a można także puścić wolno, dziś jeszcze. Za i przeciw wyrównują się najzupełniej, a zresztą państwo zadecyduje, która z szal wagi ma zostać uznana za cięższą. Wedle rozkazu z góry!

„Państwo,“ „rozkaz z góry.“ Był to właśnie teren operacyjny Francka.
Poszedł prosto do „patrona.“ Znał go oddawna. Któż jednak mógł się pochlubić, że go zna? Ten djabeł czynił zawsze inaczej, niż się spodziewano. Grunt, po którym stąpał Franck, był pełen cierni i pułapek... To też posuwał się ostrożnie.
Miał szczęście. Miast ciosu ryjem, jakim popędliwy odyniec honorował zazwyczaj warchlaki swoje, został nadspodziewanie mile przyjęty przez udobruchane zwierzę. Patron spał tej nocy doskonale i wprost podrygiwał rozanielony. Człowiek z twarzą mongolską wrócił z frontu, zadowołony wielce. Wszyscy ginęli na wyznaczonem miejscu, wedle rozkazu, bez żadnych ceregieli. Umocniono linję obronną i fala niemieckiego zalewu została raz jeszcze powstrzymana. Popędliwy staruszek radował się wielce. Zmęczenie było mu, równie jak sentymentalizm, rzeczą nieznaną. Załatwił mnóstwo spraw pilnych, któremi go zasypali sekretarze, i pozwolił sobie właśnie na pół godzinki rekreacji, przed posiedzeniem izby. Lubił bardzo plotki, a przyboczna