Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

choroby. Franz poprzestawał na paru przelotnych pytaniach, które Herman odrzucał nabok obojętnie.
Rozmawiali o sztuce, o kwestjach abstrakcyjnych, wiecznych... o tem co nie istniało nigdy... (Anetka milkła, słuchając z podziwem szaleństwa mężczyzn, ogarniętych idejami). To znów, mówiąc za dwu, Franz opowiadał o swem uwięzieniu, pobycie w obozie, nudach, braku życzliwej twarzy, o tem kogo spotkał w ciągu dnia, o tem co zrobi po skończeniu wojny... (A co się stanie tymczasem?...) Zapomniał się, spoglądał w oblicze przyjaciela o zapadłych policzkach, których skóra przylegała do kości... potem umykał przerażony, odwracał oczy i spiesznie, a niezgrabnie szukał innego tematu... Herman uśmiechnięty stoicznie pomagał mu stanąć na terenie żywych. Zawsze niemal kończył rozmowę słowami:
— Dość gadania! Anetko, racz pani zabrać tego chłopca na przechadzkę. Szkoda tak pięknego dnia...
Gdy się zbliżała na pożegnanie, dodawał: Proszę przyjść wieczór sama, na chwilkę. Bardzo mi pani potrzeba...
Wychodzili razem, a Franz rzucał spiesznie:
— Wszak prawda? Ma się lepiej dziś?
Nie czekał odpowiedzi. Szedł wielkiemi krokami, wdychając głęboko powietrze czyste, wolne od zgnilizny. Pierś mu wzbierała, a wiatr targał włosy. Dzielne nogi Anetki rade były także, wbrew jej woli, tej wędrówce, którą. zwierzę żywe zadośćczyniło sobie za opresję ciała w atmosferze choroby, u łoża cierpienia. Ale Franz wyprzedzał ją stale o krok co najmniej. Ogarnięty chłopięcym zapałem, biegł, wspinał się po stromych stokach, opierając stopy o ośnieżone kępy kosodrzewiny. Czasem przypinali oboje narty i mając skrzydła u nóg latali po polach śniegowych. Nasyciwszy się powietrzem, upojeni nawet, kiedy fale krwi spłukały do cna myśl wszelką, siadywali pod skałą, w słońcu, i spoglądali w dolinę.

214