Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powiedziała oschle:
— Proszę cię, opuść mnie!
Szedł dalej. Chwyciła go za ramię rozgniewana:
— Dość tego! Zabraniam ci iść ze mną dalej!
Przystanął, odczuwszy policzek. Wiedziała, że nie przebaczy obrazy. Ale zacząwszy, musiała skończyć, gdyż był to jedyny środek oddalenia go. Otrzymawszy ranę, pośpieszył z odwetem:
— Cóż to znaczy? Boisz się mnie, widzę!
— Tak!
Zawrócił na obcasach. Jęła wołać:
— Marku! Pocałuj mnie!
Nie obrócił się. Szedł rozjątrzony, z rękami w kieszeniach, podniósłszy z wściekłości ramiona. Pokryła go przysłona mgły.
Przez chwilę stała przykuta wzburzeniem, potem rzuciła się jego śladem:
— Marku...! Boże wielki!...
Znikł.
Biegła, rozbijając się o przechodniów, wśród mgły. Chciała mu powiedzieć:
— Przebacz... Wyjaśnię wszystko... Czekaj!
Zapóźno. Był już daleko. Wsiąknął w noc i mgłę. Wróciła po kilku minutach. Trzeba było myśleć o tamtym. On nie będzie mógł czekać!

∗             ∗

SPRAWA wyjazdu nie pozwoliła jej myśleć o Marku. Trzeba było ostemplować przy wyjściu na peron dwa bilety. A służba kolejowa filtrowała podróżnych jednego po drugim. Miała dziewięć szans na dziesięć, że ostemplują jeden tylko bilet. I oto, po raz trzeci miała szczęście. Przed nią szła rodzina, ojciec, matka

195