Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był łagodny, bowiem tak daleko od granicy będąc, więźniowie nie mogli marzyć nawet o ucieczce. Żadnemu się to nawet nie śniło. Większość tych poczciwców stanowili ludzie zatrudnieni we Francji jeszcze przed wojną, a chociaż tęsknili za rodzinami w Niemczech, nie śpieszno im było wracać i brać udział w strasznych bojach. Drobnomieszczanie zadrzemanego Zachodu rozumieli ich dobrze i mówili z nimi całkiem szczerze.
Franz malował. Żona komendanta zarekwirowała go do lakierowania na biało drzwi i okien pokoi, oraz odświeżania przyblakłych róż na oparciach foteli i na stropie, malowanych ongiś przez starego ucznia Bouchera. Praca ta nie byłaby przykra, gdyby komendantowa nie rościła sobie prawa traktowania wszystkich bez wyjątku Boszów jak parobków. Dumny, arystokratyczny, przeczulony, płochliwy młodzieniec cierpiał srodze z powodu tych afrontów, któreby spełzły gładko po plecach towarzyszy. I dlatego właśnie upodobała sobie go ta dama. Najordynarniejsza nawet samica zauważy zawsze, czem może zranić ofiarę, gdy idzie o zaspokojenie instynktu okrucieństwa.
Po całodziennej robocie wracał Franz, jakby odarty ze skóry, i miast odetchnąć świeżem powietrzem, oraz pykać fajkę o zmierzchu (niebo miało tego dnia ton ciepły, subtelny, jak miąższ brzoskwini), on przechadzał się ze zwieszoną ponuro głową. W tej chwili właśnie podeszła doń Anetka.
Uczynił gest dziki, odsuwając się. Wobec kobiet czuł strach niepojęty, jednocześnie czując do nich pociąg. Anetka zawołała nań po imieniu. Spojrzał zpodełba, nie zatrzymując się, namarszczony i podejrzliwy, jakby szło o zamach na jego cnotę. Anetka uśmiechnęła się, widząc jak ten Józef broni płaszcza swego. Powiedziała:

165