Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tajemnicy. Są z sobą, złączeni, zmurowani razem. Po chwili on wstaje i wychodzi, trzaskając drzwiami. Klarysa nie uczyniła ruchu, ale po chwili słyszy Marek, że wyciera nos i wie, że płakała.
Kiedy po upływie urlopu mąż wyjeżdża, nie mają sobie nic do powiedzenia. To, coby powiedzieli, zawaliłoby fasadę życia, przeto boją się wstrząsnąć nią. Jakżeby potem żyli wśród gruzów, niby na równi zbombardowanej, jaką jest życie obecne, gdyby nie mogli przyczepić gniazda do fasady przeszłości, do złudzenia tego, czem byli dawniej!... Żegnają się... Mają wargi suche. Całują się. Kochają. Są sobie obcy.

Tego samego tygodnia, kiedy Anetka miała wyjeżdżać, wróciła do Paryża Lidja Murisier.
Spotkanie byłe czułe, serdeczne, usta ich złączyły się bez słowa. Ale gdy słowo padło, słychać je było jakby z poza muru. A wiedziały także obie, że mając klucz do furtki, żadna nie otwarłaby była za nic w świecie. Rzecz najboleśniejsza taka barjera. Chcą się zetknąć, a żadna nie czyni nic, by usunąć przeszkodę.
Lidja utraciła ten kwiat szczerej bezpośredniości, którego wdzięk poetyczny i woń przepajały każdy jej ruch. Ukryła go starannie pod kirem żałoby. Złożyła swą naturę zmarłemu w ofierze. Mistyczne upojenie bólem pierwszych chwil minęło bezpowrotnie i znikł ten tragiczny urok. Stany takie wymagają sztucznych środków. Serce prosi o laskę zapomnienia. By je zmusić do pamięci, trzeba spętać łańcuchem i męczyć. Jak niewolnik przykuta do kieratu, biczowała się Lidja batem woli, powtarzając myśli zmarłego:
— Myśl o nim! Myśl o nim!...
Nie dość tego:
— Myśl jak on!...

109