Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idźcie pracować! Trzeba szukać zajęcia. Jakże możecie od dwu lat trwać tak w bezczynności, gdy cały kraj w niedoli.
— Niedola nasza taka sama. Niech płacą inni!
— Któż wam pomoże, jeśli nie wy sami sobie? Choroba, która was gryzie, to bezczynność. Praca tylko może was wybawić.
— Nie mogę.
— Jakto? Osoba jak wy silna, nawykła do roboty w polu, nie chce wyładować swej siły i zamyka się w bezczynności, niby wilk w klatce, wyjąc przez kraty do Boga! Bóg, to praca.
— Nie mogę. Trzeba mi mego mienia. Trzeba mi ziemi mojej. Oni zabrali i zniszczyli wszystko, mienie moje, ziemię, całą rodzinę. Nic nie zostało. On jeden tylko (wskazała na pokój Aleksego). A i jego także nienawidzę. Nienawidzę siebie! Nienawidzę Boga, który do tego dopuścił.
— A mnie go żal, choć weń nie wierzę. Lituję się nad nim. Wszyscy go zdradzacie. Nienawiść to jedyne słowo, jakie pełni usta wszystkich. Nie znacie nic innego. Jeśli Bóg jest, to dał wam przecież wolę. Cóż z nią uczyniliście?
— Tarzam się w tem bagnie, w tem ciele, które mi dał. Mszczę się nad nim. Jest we mnie. Przeto niszczę siebie.
— Wasz Bóg jak skorpjon, nie mogąc zabijać, zabija sam siebie.
— To Bóg dzisiejszy, Bóg Verdun!
— Sprawiasz mi przykrość wielką, Apolonjo. Daj pokój. Czyż i mnie chcesz zniszczyć?
— Nie będę pani zawadzała długo.
Ucichła.
W ciągu dnia wynieśli się, a cały dom odetchnął. Sąsiedztwo ich było powodem ciągłych skarg. Anetka pragnęła tego, zaniepokoiło ją atoli, że poszli tak prędko.

107