Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobności ujawnienia się, zabłyśnięcia, niby chmura naładowana elektrycznością. Gdy jednak tylko ujrzał tę kobietę, od której wionął jakiś wichr mocarny, płomień skrył się chmurze, a niebo zostało puste. Cofnął się odrazu przed dotknięciem rąk, dźwiękiem słów, spojrzeniami, przed całem tem przywiązaniem — absorbującem, które go brało w posiadanie... Dość tego!... Raz jeszcze ziściły się słowa Ewangelji:... Nie tykaj mnie!
— Jakto? Czyż obowiązują tych nawet, którzy cię kochają?
— Tych zwłaszcza!...
Nie umiałby tego wytłumaczyć. Ale natura wiedziała. Nie trzeba było się poddawać. Nie przyszedł jeszcze czas na to.
Piła go chciwie...
— Szukaj! Woda znikła. Możesz jeno w piasku szukać palcami i ustami...
Patrzyła na niego zbyt natarczywie. Czuł ten wzrok niespokojny i śledczy, który badał każdy poszczególny rys. Jak każda matka, zajęła się przedewszystkiem zdrowiem jego. Drobiazgowe pytania niecierpliwiły młodzieniaszka. Odczuwał je z uśmiechem wzgardy. Istotnie, wbrew pozorom, zdrowie mu dopisywało. Wyrósł, zeszczuplał na twarzy, policzki mu zapadły, wyglądał jakby wygłodzony, wymęczony, a na spalonej wardze górnej ukazał się meszek zarostu. Ten wygląd chorobliwy spowodowały rozterki duchowe. Utraciwszy kontakt, nie umiała w nim matka czytać. Widziała na tych młodzieńczych ustach i czole, ślady przedwczesnego znużenia, przejść, surowości i ironji. Serce jej ścisnęło się i zadała sobie pytanie:
— Cóż on robił? Co widział?
Zadrżała na myśl, że to święte ciało zostało może

101