Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czując instynktownie, że nie jest tak pewną swych rewelacyj, by je wystawiać na namiętną krytykę siostry. Nie upierała się, niczego nie przyrzekła, zaczęła jeno czynić gesty przymilne, niby kotka, która wie, że zrobi, co jej się podoba.
Nie zabierała już, odtąd Marka, ale mu się zwierzała z wszystkiego, co usłyszała na tych seansach. Anetka nie mogła temu przeszkodzić, zwłaszcza, że oboje dochowywali ścisłej tajemnicy. Odetka mówiła pono o Marku, oddając go matce wzamian za siebie i to przywiązało do chłopca Sylwję, która pośredniczyła pomiędzy dziećmi. Marek niecałkiem wierzył, gdyż krytycyzm po dziadku odziedziczony chronił go od tych absurdów. Brał udział w niezdrowej rozrywce, ale sądził surowo Sylwję, rozszerzając wyrok na ogół kobiet. Atmosfera grobowa sprzyjać nie mogła dziesięcioletniemu chłopcu, a haniebna farsa życia i śmierci przygnębiała Marka, który czuł wszędzie odór zgniłego mięsa. Dusił się. Nie rozum, zbyt słaby jeszcze, ale życiowa siła przedwcześnie dojrzewającego człowieka odpychała go od owych poczwarnych mar, wałęsających się po nocy. Straszna to trzoda, coś, jakby formy animalne z minionych okresów rozwoju, przez które przejść musiała istota organiczna, zanim dosięgnęła wyżyn inteligencji i woli człowieczej. Na szczęście mary te mijają szybko i należy je pomijać milczeniem, nie budząc mglistej ich świadomości. Ale chwila taka jest pełna niebezpieczeństw dla dziecka, a uchronić go trudno. Mały Makbet sam jeden jeno widzi korowód duchów, a najbliższym nawet, pustem zostaje miejsce Banka. Patrzą na czyste, jasne rysy dziecka, słyszą jego świeży głos, nie dostrzegając strasznych cieniów. Żadna też z kobiet, rozpieszczających

216