Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wracały drogą skąpaną w świetle księżyca, uśmiechając się do siebie, zachwycone tem, że się odnalazły.
Nagle Sylwja przystanęła i, wytrząsając pięścią księżycowi, krzyknęła:
— A, bydlę jakieś... porachuję ja się z tobą!
Młodość nie traci nigdy swych praw, przeto wybuchnęły obie śmiechem, rozbawione tą pogróżką.
Wiesz co musimy uczynić? — powiedziała zapamiętale Sylwja. — Oto spakujemy manatki, natychmiast po powrocie, a jutro, jutro rano uciekamy pierwszym pociągiem. Gdy przyjdzie na śniadanie, nie zastanie nikogo. Ptaszki uciekły... To dopiero będzie... Ha, ha, ha, (parsknęła). Prawda, zapomniałam powiedzieć... Wyznaczyłam mu schadzkę na dziesiątą tam, w lesie, na górze... Będzie za mną biegał przez całe pół dnia...
Śmiała się w najlepsze, a Anetka jej wtórowała. Bawiły się doskonale, wyobrażając sobie minę Tullia, oszukanego i wściekłego. Szalone dziewczęta. Troski ich były już daleko.
— Wszystko dobrze ozwała się wreszcie Anetka — ale jakże możesz się w ten sposób kompromitować, droga Sylwjo?

113