I ta, na którąś patrzał dotąd obojętnie,
Jak na różę lub gwiazdę lub posąg z kamienia,
Niby słońce rozświéca świat twego marzenia,
I musisz wierzyć, cierpiéć i tęsknić namiętnie.
I ci, co już przebyli ten paroksyzm szału,
Dziwią się, że nie jadasz, nie spisz i pobladłeś.
A ty, sądząc, iż szczęście aniołom ukradłeś,
Taczasz się za tym cieniem swego ideału.
Wstępujem na wyżynę. — W zamglonej przestrzeni
Piętrzą się tłumnie góry lesistymi garby,
W dole — góralskie chaty przyległy do ziemi:
W nich błyszczą światła, niby palące się skarby.
A tam — zachód purpurą i ogniami pała,
Wieńczy się Jaworyna[1] tych świateł koroną.
Z szat jej królewskich woń się na okół rozlała;
W błękitach gwiazdy jeszcze niedojrzane toną.
Nad nami krzyż ku niebu wyciąga ramiona;
Niewzruszony, wbił stopy w kamienne podnóże.
Jak tu błogo! spokojnie!.. Dusza uskrzydlona
Rozzułaby się z ciała, by lecieć w przestworze.
Nagle rozległ się wystrzał — i setnymi głosy
Odezwały się góry z uśpienia zbudzone;
Niepewne — czy grom na nie zsyłają niebiosy,
Czy Tatry przemówiły w posadach wzruszone.
Wreszcie stłumione echo zapada w otchłanie....
Znów wesoło szczebiocą towarzyszki młode.
Czyż w duszy ich wspomnienie tej chwili zostanie,
Co na jutro tak jasna wróżyła pogodę?
- ↑ Góra w paśmie Beskidów na 3000 stóp nad poziom morza wzniesiona.