Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tości swych myśli; im dłużej siedzieliśmy tak z sobą, im bardziej mu się przyglądałem, tem większej nabierałem pewności, że owe skryte zamysły były nieprzyjazne dla mnie.
Gdy już zmiótł do czysta, co miał w misie, wydobył znów, jak rano, garść tytoniu, wystarczającą do jednej fajki; następnie przystawiwszy krzesło do rogu kominka, siedział przez chwilę plecami do mnie, puszczając kłęby dymu.
— Dawidku — rzekł nakoniec — właśnie teraz myślałem...
W tem miejscu przerwał, po chwili znów rzecz podjął.
— Mam odrobinę srebra, które prawie ci obiecałem, jeszcze przed twojem urodzeniem... — prawił — obiecałem twojemu ojcu. O, nie był to, rozumiesz, jakiś prawny zapis... ot, poprostu, jak to bywa, gdy dwaj ze szlachty trącają się kieliszkami. Dość na tem, że tę odrobinę srebra chowałem oddzielnie... był to koszt wielki, ale com przyrzekł, tom przyrzekł... a obecnie ona urosła aż do okrągłej... dokładnej... — tu zatrzymał się i utknął — do okrągłej sumy czterdziestu funtów! — te słowa wykrztusił, rzucając wbok poza swoje ramię, bystre spojrzenie, a zaraz za chwilę dodał, głosem prawie skrzeczącym: — Szkockich!
Funty szkockie odpowiadają swą wartością angielskim szylingom, zatem ostatnie dopowiedzenie wielce odmieniło myśl zdania ostatniego. Ponadto widziałem, że ta cała opowieść była łgarstwem, wymyślonem w jakowymś zamiarze, którego niepodobna mi było z niej odgadnąć; to też nie starałem się ukryć szyderstwa, gdym odpowiedział:
— O jeszcze raz dzięki, mości dobrodzieju! Zdaje mi się, że funtów sterlingów!

30