Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XXX.
DO WIDZENIA!

Co się mnie tyczy, dotarłem już do bezpiecznej przystani. Atoli miałem jeszcze sobie poruczonego Alana, któremu tyle byłem obowiązany, ponadto doznałem ciężkiej udręki, myśląc o morderstwie Colina i niedoli uwięzionego Jakóba z Wąwozów. Troskę o życie tych dwóch ludzi wyznałem nazajutrz p. Rankeillorowi, przechadzając się wraz z nim około szóstej godziny rano przed dworem Shaws i mając przed oczyma same li tylko lasy i niwy, które należały do mych pradziadów, a teraz moją były własnością. Nawet gdym omawiał te smutne sprawy, oko moje z lubością przebiegało po tym widoku, a serce tętniło mi dumą.
Prawnik nie miał najmniejszej wątpliwości co do mej powinności względem przyjaciela i oświadczył, że niech się dzieje, co chce, — muszę mu dopomóc w wydostaniu się za granicę. Natomiast co do Jakóba był całkiem innego zdania.
— Z p. Thomsonem inna sprawa, a z jego krewniakiem inna. Mało znam owe wypadki, ale domyślam się, że pewien możny szlachcic (którego, jeżeli pozwolisz, nazwiemy X. A.[1] jest w tej sprawie zainteresowany

  1. Książę Argyle. (Przy. aut.)
313