Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wymamrotał krótki pacierz przedobiedni i zabrał się do jedzenia.
— Twój ojciec, pamiętam, bardzo lubił tę potrawę, ale ja to nie potrafię więcej, jak ino dziabnąć troszkę jadła. — Pociągnął spory łyk podpiwku, co snadź przypomniało mu o obowiązkach gościnności, gdyż wraz potem tak przemówił: — Jeżeliś spragniony, tedy wodę znajdziesz za drzwiami.
Nic-em na to nie odpowiedział, stojąc na obu nogach prosto, jak drąg, i z wielką złością w sercu poglądałem na stryja. On zaś, swoją koleją, jadł bez przerwy, niby człek krótkością czasu przynaglony, i wciąż rzucał krótkie, przenikliwe spojrzenia to na moje trzewiki, to na niewykwintne pończochy. Raz tylko, gdy odważył się popatrzeć nieco w górę, oczy nasze spotkały się wzajem ze sobą; zaiste i rzezimieszek, co przychwycon, gdy rękę trzymał w cudzej kieszeni, nie okazałby większego zaniepokojenia, niźli on podówczas. To skłoniło mnie do zastanowienia się, zali jego bojaźliwość wynikła z nazbyt długiego odzwyczajenia się od wszelkiej styczności z ludźmi, czy też może po krótkiem obcowaniu ze mną usposobienie to przejdzie i stryj mój zmieni się w całkiem innego człowieka. Jego głos przenikliwy obudził mnie z tych dumań.
— Czy twój ojciec dawno umarł? — zagadnął.
— Trzy tygodnie temu, mości dobrodzieju — powiadam mu na to.
— Był to człek skryty, ten Aleksander... człek skryty, milczący, — mówił dalej. — Nigdy nie odezwał się wesoło, gdy był w leciech młodszych. Czyż nie opowiadał o mnie nigdy jakowych fraszek?
— Pókiście mi sami tego nie powiedzieli, nigdym nie wiedział, mościpanie, o tem, że ojciec mój miał brata.

19