Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, no! — zawołał, — czy też to nie zabawna przygoda! Po wszystkiem, com opowiadał, zapomniałem wziąć okulary!
Wówczas, rzecz jasna, zrozumiałem cel jego opowiastki i wiedziałem, że jeżeli zostawił w domu okulary, uczynił to umyślnie, ażeby mógł skorzystać z pomocy Alana, nie bojąc cię go rozpoznać. Doprawdy, było to zręcznie obmyślane, albowiem, nawet gdyby sprawa doszła do najgorszej ostateczności, jakże mógł teraz p. Rankeillor składać przysięgę co do tożsamości mego przyjaciela, albo jakimże sposobem mógł mieć przeciwko mnie potępiające dowody? Bądź co bądź, sporo czasu upłynęło, zanim spostrzegł ów brak okularów, a gdyśmy szli przez miasto, zagadywał był i poznawał wiele osób, przeto prawie nie wątpiłem, iż wistocie wzrok miał wcale niezgorszy.
Skoro minęliśmy Hawes (gdzie poznałem gospodarza, stojącego w drzwiach i kurzącego fajkę, i byłem zdziwiony, widząc, że się nic a nic nie postarzał), pan Rankeillor zmienił porządek pochodu, przyłączając się do Torrance’a, idącego w tyle, i wysyłając mnie naprzód, niby na zwiady. Poszedłem ku szczytowi wzgórka pogwizdując od czasu do czasu ową gallicką piosenkę aż wkońcu z radością posłyszałem jej odzew i dostrzegłem Alana, podnoszącego się z za krzaka. Był on nieco markotny, jako, że przez cały dzień włóczył się chyłkiem po okolicy i ledwo, że tam coś przegryzł w piwiarni koło Dundas. Ale skoro tylko zoczył mnie w nowej odzieży, zaczął się rozpogadzać, a gdym mu opowiedział, jak daleko posunęły się nasze sprawy i jakiej roli oczekuję po nim w pozostałej części naszego dzieła, natychmiast jakby nowy duch weń wstąpił.

300