Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wicznie co pewien czas, skrapiając jednocześnie w zamyśleniu język swój winem. Gdym odpowiedział na wszystkie, podobno ku jego zadowoleniu pytania, on popadł w jeszcze głębszą zadumę, zapominając nawet o wybornem winie francuskiem. Potem wziąwszy arkusz papieru i ołówek, zasiadł do pisania, ważąc w duchu, przepisując i przemazując każde słowo; nakoniec uderzył w dzwonek, na którego odgłos wszedł do pokoju sekretarz rejenta.
— Panie Torrance, — rzekł rejent, — muszę to mieć przepisane na czysto jeszcze przed nocą, a kiedy skończysz, racz wdziać kapelusz i bądź gotów pójść z tym panem i ze mną, gdyż być może, będziemy cię potrzebowali jako świadka.
— Co, panie dobrodzieju?! — zawołałem, gdy sekretarz wyszedł, — więc waszmość chcesz się ważyć na to?
— Eee! nie mówmy już o tej sprawie. Sam widok Torrance‘a przypomina mi dość pocieszne zdarzenie z przed paru lat, gdy umówiłem się z tym biednym ciamajdą, że spotkamy się koło krzyża w Edynburgu. Każdy poszedł za własnemi sprawunkami, a kiedy była już godzina czwarta, Torrance, mając już nieco w czubie, nie poznał swego pana, ja zaś, nie wziąwszy okularów, byłem bez nich tak ślepy, iż daję waćpanu słowo, żem nie poznał własnego skryby! — To mówiąc, roześmiał się serdecznie.
Odpowiedziałem, że było to dziwne zdarzenie, i uśmiechnąłem się, jako mi grzeczność nakazywała; atoli co mnie dziwiło przez cały ten przedwieczerz, to że rejent wciąż powracał do tej historji i nad nią się zatrzymał, za każdym razem opowiadając

298