Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie życzę sobie niepotrzebnego wspominania pewnych nazwisk, panie Balfour — przemówił, — a zwłaszcza nazwisk górali, z których wielu zawiniło wobec prawa.
— Istotnie, byłoby może lepiej ich nie wspominać — przyznałem; — ale skoro mi się nazwisko to już wymknęło, muszę brnąć z niem dalej.
— Bynajmniej, — sprzeciwił się pan Rankeillor. — Mam słuch nieco przytępiony, jak aść musiałeś już zauważyć, toteż niebardzo jestem pewny, czym posłyszał dokładnie to nazwisko. Jeżeli pozwolisz, nazwijmy pańskiego przyjaciela, dajmy na to, Thomsonem... ażeby nam się tu nie plątały jakieś przypuszczenia. Na przyszłość zaś tak samo radzę postąpić z każdym góralem, żywym, czy umarłym, którego zamierzasz wspomnieć.
Wniosłem z tego, że musiał aż nadto wyraźnie posłyszeć rzeczone nazwisko, więc już napoły zgadywał, iż musiałem mieć jakiś związek z owem morderstwem. Jeżeli on wolał udawać nieświadomość, nie moja w tem sprawa; przeto uśmiechnąłem się, mówiąc iż nazwisko to brzmi niezbyt po góralsku, alem przystał na propozycję. Odtąd już do końca mej opowieści Alan zwał się Thomsonem, co bawiło mnie tem więcej, że był to wybieg w duchu jego własnych upodobań. Podobnie Jakóba Stuarta omawiałem jako krewniaka pana Thomsona, Colina Campbella przezwałem imć panem Goenem, a Cluny’emu, gdym doszedł do tej części mego opowiadania, nadałem miano: „imć pan Jameson, naczelnik góralski.“ Była to w istocie najoczywistsza komedja i dziwiłem się, iż rejent uważał za stosowne ją odgrywać; ale ostatecznie było to zupełnie w duchu owego czasu, gdy w państwie były

289