Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zaprawdę, panie miłościwy, — ozwałem się, — te miesiące łatwo będzie zapełnić treścią; wszakoż zanim opowiem swe dzieje, radbym wiedzieć, iż mówię do przyjaciela.
— Asan kręcisz w kółko — rzekł prawnik. — Nie dam się przekonać, aż posłyszę pańskie zeznania. Nie mogę być aści przyjacielem, póki nie otrzymam należytych wiadomości. Gdybyś miał więcej zaufania, lepiejby ci się powodziło w życiu; a trzeba ci wiedzieć, panie Balfour, że w naszym kraju jest przysłowie: kto złe wyrządza, sam zła się lęka.
— Waszmość nie powinieneś zapominać — rzekłem, — że już raz źle wyszedłem na swej ufności, a raczej łatwowierności, oraz, że zostałem zaprzedany w niewolę przez człowieka, który (o ilem dobrze zrozumiał) jest klientem waszmości.
Przez cały ten czas stawałem na pewnym gruncie wobec pana Rankeillora, a wraz z tem pozyskiwaniem gruntu pod stopami odzyskiwałem i pewność siebie. Atoli na ten mój wybryk, który mnie samego skłonił do nieznacznego uśmiechu, rejent roześmiał się całem gardłem.
— Nie, nie, — odpowiedział, — tak źle nie jest. Fui, non sum. Byłem-ci ja istotnie pełnomocnikiem twojego stryja, ale podczas, gdy waćpan (imberbis iuvenis custode remoto) wałęsałeś się na zachodzie, wiele tu u nas się zmieniło, a gdyby cię uszy nie zbolały, nie brakowałoby mi tematu do opowieści. W sam raz w dzień aścinej morskiej przygody zawitał do mej kancelarji jwpan Campbell, dopytując się natarczywie o waćpana. Jako żywo, nigdy przedtem nie słyszałem o waćpanu, ale znałem niegdyś pańskiego ojca, a na podstawie spraw mi wiadomych (o które później po-

286