Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nikomu, nawet kochankowi, jeżeli go miała, ale skoro tylko ojciec jej zasnął, wymknęła się z domu przez okno, wykradła łódkę sąsiadów i sama na własną rękę podążyła nam ku pomocy.
Byłem w kłopocie, jak wyrazić jej swą wdzięczność; atoli ona nie mniej była zakłopotana na myśl, iż będzie musiała słuchać mego dziękczynienia, przeto prosiła nas, byśmy nie tracili czasu i przestrzegali ciszy, nader trafnie powiadając, iż od pośpiechu i milczenia zawisła nasza sprawa. Tak więc, bacząc na jedno i drugie, dowiozła nas do brzegu Lothiańskiego niedaleko od Carriden, uścisnęła nasze dłonie, poczem znów odbiła od brzegu i jęła wiosłować w stronę Limekilus, zanim zdążyliśmy powiedzieć choć słowo o jej przysłudze lub naszej wdzięczności.
Nawet po jej odjeździe nie mogliśmy się zdobyć na żadne przemówienie, jako że doprawdy słów nie starczyłoby na uwielbienie takiej uczynności. Jedynie Alan stał przez czas dłuższy na wybrzeżu, potrząsając głową.
— Śliczności dzieweczka — odezwał się nakoniec. — Dawidzie, to śliczności dziewczyna.!
A w jaką godzinę później, gdyśmy leżeli w jakiejś jamie na wybrzeżu, a mnie już ogarniała drzemka, on znów zaczął się rozpływać nad jej zaletami. Co do mnie, nie umiałem nic powiedzieć; owo dziewczątko było istotą tak prostoduszną, iż serce mi biło wyrzutem i obawą: wyrzutem — ponieważ wyzyskaliśmy jej łatwowierność obawą — gdyż mogło się zdarzyć, żeśmy ją uwikłali w niebezpieczeństwa wynikłe z naszego położenia.



279