Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój ojciec był już w wieku podeszłym — odparł Robin, — więc pojedynek był nierówny. Waszmość tworzyłbyś ze mną lepszą parę.
— Właśnie o tem myślałem — rzekł Alan.
Powstałem napoły z łóżka, a Dunkan stał już u boku tych dwu czupurnych kogutów, gotów użyć swego pośrednictwa przy lada sposobności. Atoli kiedy doszło do owej wymiany słów, sprawa już stała na ostrzu noża, wobec czego Dunkan, choć mu trochę twarz pobladła, rzucił się w środek.
— Mości panowie, — odezwał się, — mnie zgoła co innego przychodzi do głowy. Mam-ci ja dwie kobzy, a oto u mnie bawią dwaj zacni panowie, którzy obaj są zawołanymi kobziarzami. Zdawna już o to spór dzie, kto z was lepiej gra na kobzie, więc oto nadarza się doskonała sposobność, by spór ten rozstrzygnąć.
— No, mościpanie, — rzekł Alan, wciąż zwracając swą mowę do Robina, od którego zresztą nie odrywał oczu, tak samo jak i Robin od niego, — no, mościpanie, myślę, że waćpana doszła jakowaś wieść o tem. Więc waćpan parasz się muzyką, jak ludzie powiadają? Jesteś potrosze i kobziarzem?
— Umiem grać na kobzie jak sam Macrimmon! — zawołał Robin.
— Bardzo to śmiałe powiedzenie! — prawi Alan.
— Zdarzało mi się przódy iścić śmielsze słowa — odciął się Robin — i to wobec lepszych przeciwników.
— Snadnie to można wypróbować — rzecze Alan.
Dunkan Dhu wydobył czemprędzej dwie kobzy, które stanowiły najcenniejszą jego majętność, poczem zastawił przed swymi gośćmi udziec baraniny oraz butelkę napitku, który zwie się polewką atholską, a przyrządza się ze starej gorzałki, wycedzonego miodu

260