Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i mimoto chadzał on wokoło Balquhidderu, jak pan jaki możny, ufając swej przebiegłości. On to zastrzelił Jakóba Maclarena, chodzącego za pługiem — skąd wyrosła waśń nigdy nieukojona; mimo to wchodził do domu swych śmiertelnych wrogów, tak jak wędrowny przekupień wchodzi do publicznej gospody.
Dunkan zdążył szepnąć mi, kto to zacz, i spojrzeliśmy z zakłopotaniem po sobie. Trzeba wiedzieć, iż było to już przed godziną, o której spodziewaliśmy się nadejścia Alana; nie zanosiło się na to, by ci dwaj mieli dojść ze sobą do zgody, jeżelibyśmy zaś posłali Alanowi zawiadomienie lub starali się dać mu jakiś znak, niewątpliwie wzbudziłoby to podejrzenie w człowieku tak tajemniczym jak Macgregor.
Wchodząc, okazywał po sobie wielką uprzejmość, ale przypominającą człowieka z gminu; zdjął magierkę i przed panią Maclarenową, ale nakrył znów głowę, przemawiając do Dunkana; przedstawiwszy się tym sposobem (jak mu się pewnie zdawało) we właściwem świetle, podszedł do mego łoża i oddał mi ukłon.
— Uwiadomiono mnie, mości panie — ozwał się, — że nazwisko wasze jest Balfour.
— Nazywam się Dawid Balfour — odrzekłem, — jestem do usług waćpana.
— Powiedziałbym waszmości moje miano — mówił przybysz, — ale ostatniem i czasy zostało ono nieco zszargane; może wystarczy, gdy powiem waćpanu, że jestem rodzonym bratem Jakóba More Drummond’a lub Macgregora, którego imię pewno nie jest nieznane uszom waćpana.
— Nie, panie łaskawy, — rzekłem nieco zaniepokojony, — tak samo i miano pańskiego ojca, Macgregora Campbella.

257