Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Och, Alanie! — mówię na to, — przecież jestem o jakie dwanaście cali wyższy!
— Co ci się znów wydaje? — zawołał Alan, obruszywszy się mocno. — Między nami może być conajwyżej dwa cale różnicy; bądź co bądź nie roszczę pretensji sobie, bym był z tych ludzi, których ty nazywasz wysokimi; a gdy o tem mowa, — dodał, zmieniając pociesznie głos, — gdy o tem mowa, wyznam ci szczerze, że ty masz w sam raz wzrost odpowiedni.
Miło i pociesznie zarazem było słyszeć, jak Alan połykał swe słowa w obawie jakiej nowej kłótni. Pewnobym się roześmiał, gdyby kłucie w boku nie dawało mi się tak we znaki; atoli gdybym się roześmiał, z pewnością oczy zaszłyby mi łzami.
— Alanie! — zawołałem, — czemu jesteś dla mnie tak dobry? I cóż cię skłania, byś się opiekował tak niewdzięcznym drabem jakim ja jestem?
— Doprawdy i ja sam nie wiem, — odrzekł Alan. — Albowiem właśnie myślałem sobie, że wolałbym, byś nigdy nie wiódł ze mną sporu... a teraz kocham cię jeszcze bardziej.



253