Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak jest! — odrzekł Alan. — Przebywa wciąż w swej dziedzinie, podtrzymywany przez swój klan. Król Jerzy nic tu nie wskóra.
Zapewne byłbym się jeszcze więcej dopytywał, ale Alan nie dopuścił dłuższej gawędy, mówiąc:
— Jestem setnie zmordowany i chciałbym się przespać.
I nie mówiąc już ni słowa, zaszył się twarzą w bujną kępę wrzosu i pewno zasnął natychmiast.
Ja nie mogłem zasnąć. Słyszeliście kiedy letnią porą zgrzytające w trawie pasikoniki? Otóż ledwo zmrużyłem powieki, aliści całe ciało moje, nadewszystko zaś głowa, żołądek i przeguby, zdało się roić od sykających pasikoników; — zmuszony byłem natychmiast otworzyć oczy, przewracać się z boku na bok, siadać i kłaść się znowu i spoglądać na niebo, rażące mnie swym blaskiem, lub na dzikich i niechlujnych wartowników Cluny’ego, wyzierających bacznie poza krawędź upłazu i gwarzących ze sobą po gallicku.
Tyle tylko miałem wypoczynku, dopokąd nie powrócił wysłaniec, oznajmując, że Cluny rad nas powita u siebie; wówczas musieliśmy wstać znów na nogi i ruszyć w dalszą drogę. Alan był w pysznym humorze, gdyż czuł się nader orzeźwiony snem, a że był okrutnie zgłodniały, cieszył się zawczasu na łyk gorzałki i misę gorącego mięsiwa, o których, jak się zdaje, zwiastował mu również wysłaniec. Mnie to aż słabo się zrobiło na wzmiankę o jedzeniu. Poprzednio byłem śmiertelnie bezwładny, teraz zaś doznawałem jak gdyby jakiegoś strasznego olśnienia, które nie pozwalało mi stąpać. Unosiłem się, jak zwitki babiego lata; ziemia wydawała mi się obłokiem, góry zdały się mieć wagę pierza, a w powietrzu, rzekłbyś, przepływał jakowyś

225