Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to wesołe, to żałosne, to znów skoczne, pod nutę tańców góralskich, na którą aż nogi same podrygiwały, a nie brak też było melodyj z moich rodzinnych południowych stron, których dźwięki budziły we mnie tęsknotę do domowych pieleszy — wszystkie te piosenki towarzyszyły nam w drodze poprzez wielkie, mroczne i opustoszałe góry...



205